4 kwiecień.

Część czwarta powstała dynamicznie, choć w dalszym ciągu uważam, że nie znalazłam tych właściwych słów, by odpowiednio to wszystko opisać.

Ta piosenka, jak dla mnie, oddaje wszystko. Dlatego bez zbędnego marudzenia, idę odpocząć, bo od jutra na poważnie obiecałam sobie, że wezmę się za licencjat. Także, powodzenia dla mnie i wszystkim udanych świąt, pełnych odpoczynku ;)

04 kwietnia, 2012

4. Heaven is a place on Earth with you.



Kiedy na nią spoglądam, zastanawiam się, o czym myśli...
Czy wciąż odtwarza w pamięci ostatnią godzinę, przewija ją jak piosenkę, czy słucha jego słów, jakby dopiero je wypowiedział, czy szuka jego zapachu w powietrzu ciężkim od westchnień. Czy tęskni?

Czy można to nazwać tęsknotą? 
 
Kiedy stoisz, on stoi przed Tobą, kiedy trzymacie swoje gorące dłonie, złączone ciasno, kiedy nie chcesz ich puścić, bo wiesz, że on zaraz odejdzie? Kiedy całujesz jego usta, obiecujesz, że to już ostatni raz, ale wciąż stajesz na palcach, by dosięgnąć ich ponownie? Kiedy obiecujesz sobie, kiedy obiecujesz jemu, że tym razem płakać nie będziesz? Czy to tęsknota, kiedy spoglądasz, jak wsiada do pociągu, kiedy machasz mu na pożegnanie i odchodzisz, szybko i zdecydowanie, kiedy wiesz, że niczego nie można obiecać? Czy to jeszcze tęsknota?

Dla mnie to ciemność, ciemność w środku i ciemność pod powiekami, kiedy odchodzę, próbując się nie odwrócić, kiedy wiem, że nie mogę się zatrzymać.

Kiedy słyszę dźwięk odjeżdżającego pociągu, samochody pędzące w oddali, kiedy idę samotnie. Kiedy otwieram drzwi do pustego mieszkania i kiedy biorę kubek, z którego on pił herbatę. Przykładam go mocno do ust i proszę: daj mi siłę, przy przetrwać kolejne dwa tygodnie.

To nie tęsknota, to nicość.

*

Noc była bezsenna. Kiedy zamykała oczy, bała się, że przegapi ich ostatni pocałunek, że nie będzie mogła przyglądać się jego plecom, gdy przemierzając pokój, będzie przymierzał ubrania, gdy będzie szybko palił papierosa i próbował jej nie obudzić, nie wiedząc, że ona wcale nie spała. Wolała być blisko, tak o oddech, dotykać tych umięśnionych przedramion, wdychać zapach jego skóry i napawać się obecnością. Było jej ciężko i brakowało słów. Było jej tak ciężko jak może być ciężko kobiecie, która już tęskni za mężczyzną swojego życia, choć tak naprawdę jeszcze nie wyjechał.

Chcę wierzyć jego słowom. Chcę wierzyć w jego uczciwość kiedy mówi, że dla niego to tak samo ciężkie, jak dla mnie. Chcę wierzyć, że mówi prawdę. Słyszeć, jak ciężko wypuszcza powietrze, kiedy rozmawiamy o samotności, czuć jego drżące dłonie, które instynktownie chwytają mnie mocniej, gdy tylko wspominam o naszym rozstaniu. Chcę wiedzieć, czy się boi. Czy wzbiera się w nim złość, gdy wymieniam spojrzenia z innym mężczyzną, czy czuje się o mnie zazdrosny. Czy on w ogóle jeszcze pamięta, co to zazdrość, jeśli nie daję mu żadnych powodów, by ją odczuwał.

W tę samą noc Chloé usiadła na łóżku, przeczesała dłonią splątane pasma włosów i spojrzała na jego twarz, gdy spał spokojnie. Egoizm, pomyślała. I kłamstwo, dodało jej sumienie. Jak mogła mówić o nim, jako miłości, kiedy wciąż nie wierzyła, że kocha ją naprawdę?

Materac zaskrzypiał, gdy położyła twarz tuż przy jego twarzy, splatając wspólnie palce. Pocałowała jego zarośnięty policzek, później usta, najdelikatniej jak potrafiła. Otworzył oczy. Czekała na jego uśmiech, który przeciął ciemność i zachrypnięty głos, gdy szepnął, że powinna przecież spać, ale ona nie chciała. Myślała o tych wargach, gdy całując je po raz kolejny, łapczywie wciągała powietrze.

Opierał się na łokciach i przyglądał, jak ściąga koszulkę, a spod błękitnej satyny wyłaniają się mleczne piersi więzione w koronkowym staniku. Wyglądała nieziemsko w tej kremowej bieliźnie, z rozpuszczonymi włosami, które jak wodospad, spływały po jej plecach i przez chwilę czuł, że nie wytrzyma. Ich ciała były blisko, oplecione i nagie, a oddechy coraz głębsze i niespokojne. Przymknęła powieki, gdy językiem przygryzł jej brodawkę, gdy ssał skórę jej piersi i dłonią ugniatał jej miękkie pośladki. Było idealnie, w tamtym momencie i sekundę później, gdy delikatnie i powoli zanurzał się w niej, jak w oceanie pożądania.

Gdzie byłeś w tamtym momencie, kiedy nie było Cię przy mnie, kiedy dotykałam Twojej skóry i wiedziałam, że Twoje ciało jest puste, a wzrok daleki. Kiedy miałeś zimne usta i na moim ciele zostawiałeś chłodne pocałunki. Czy było tam lepiej, gdziekolwiek to było?

  • Będę tęsknić, maleńka.
  • Ja już tęsknię. – Choć jej ciało było nagie, prawdziwą nagość zobaczył w tym czułym, rozkojarzonym spojrzeniu. Nie musiała nic mówić. Wystarczyły jej oczy w kolorze głębokiego szafiru, by wyjawić każdą tajemnicę, którą chowała w sobie. Tak dobrze ją znał. – Będziesz tam z kobietami, będziecie wychodzić wieczorami na piwo. – Umilkła. – A co, jeśli się na chwilę zapomnisz?
  • Pytasz mnie, czy stracę kontrolę? Czy dotknę inną kobietę tak, jak godzinę temu dotykałem Ciebie? Chloé…
  • Powinnam się wstydzić tego, co mówię. – Przymknęła powieki. – Wiem o tym, ale tak bardzo boję się, że coś Cię zatrzyma, że znajdziesz tam świeżość, że odetchniesz pełną piersią i samotnie, bądź z kimś u boku pomyślisz, że tak jest dobrze, że wreszcie jest dobrze. – Odwróciła się. Nie potrafiła patrzeć na niego, kiedy mówiła o swoich słabościach. Usiadła na skraju łóżka.
  • Gdybym Cię nie kochał, nawet nie zauważyłabyś mojego odejścia. – Wyciągnął papierosa i odpalając go, obserwował jej plecy, skąpane w srebrzystej poświacie księżyca. – Ale ja Cię kocham.
  • Chcę, żebyś to powtórzył, gdy wrócisz, gdy ten wyjazd niczego nie zmieni.
  • Nie zmieni niczego. – Zaciągnął się, a w jego głosie usłyszała pewność i zdecydowanie. Potrzebowała tej świadomości, że chociaż on nie oszalał jeszcze z miłości. Oszaleć z miłości… to mogło przydarzyć się tylko mi.

Przez dłuższą chwilę oboje milczeli. On palił papierosa, ona pocierała opuszkiem różową malinkę, którą pozostawił na jej lewej piersi. Był mozaiką uczuć i budził w niej miłość ponad czasem, pożądanie i strach. Coraz częściej zastanawiała się, co zrobi, jeśli on kiedyś odejdzie.
Usiadł za nią. Położył brodę na wątłym ramieniu i objął jej talię, spijając zapach jaśminu z łabędziej szyi. Wolną dłonią zaczął bawił się nabrzmiałą piersią, pocierając opuszkiem jej twardy sutek. Odchyliła głowę.

  • Nie przestawaj.

Usłyszał to drżące jęknięcie, a później dłonią rozchylił jej uda. Na jego skórze sine żyły wiły się jak podstępne węże.

Spraw, że zapomnę. Zduś mój krzyk głębokim pocałunkiem, rozpal mnie gorącym oddechem. Niech drży między naszymi ustami i rozgrzewa prześcieradło, gdy zostawisz mnie samą nad ranem, a ja przejadę dłonią po zimnej poduszce i zacznę w nią płakać, jak dziecko. Z samotności. Kiedy ubiorę Twoją koszulę i rozepnę guziki, naśladując Twoje palce, kiedy dotknę się tak, jak dotykasz mnie Ty, kiedy pozwolę sobie na chwilę intymności. Sam na sam.

*
  • Zadzwonisz?
Szepnęła nieśmiało, jakby prosiła o obietnicę. Miała na sobie jego błękitną koszulę, frywolnie zapiętą pod piersiami i stała boso, pocierając stopą o kostkę, w ten charakterystyczny sposób, gdy się denerwowała.

  • Zadzwonię. Będę dzwonił codziennie.
Przymknęła powieki, wtulając twarz w jego tors, okryty szarą bawełną. Czuła pot jego dłoni, gdy pocierał palcami jej nagie plecy i tę mieszankę wody kolońskiej i papierosów, który mu towarzyszył. Westchnęła cicho, gdy odsunął ją od siebie i złożył krótki pocałunek na jej miękkich wargach.

Nie chciała, żeby wyjeżdżał.

Pożegnania zawsze były najcięższe. Te niedzielne poranki, kiedy budziłam się pierwsza, kiedy spoglądałam na jego twarz, pogrążoną we śnie, kiedy dotykałam jego zarośniętego policzka i myślałam, że za dziesięć godzin znowu pocałuję go na pożegnanie. Tak, to czas przeszły, teraźniejszy i przyszły,

*

6:04
Szukała siebie pośród ciszy. Łóżko, w którym zasypiała samotnie, nie przynosiło ukojenia zmęczonym powiekom, a nocy nie mogła nazwać czasem odpoczynku, bo nie sypiała za wiele, kiedy jego nie było. Czuła się obco pośród białej pościeli. Spoglądała na drugą stronę materaca, wciąż nietkniętą i zimną, i odliczała godziny do jego powrotu. Minęło dopiero siedem dni, równy tydzień, kiedy zadzwonił telefon. Nie tego imienia się spodziewała.

15:45

  • Irish latte.
  • Dla mnie to samo. – Odwróciła się, gdy ten znany, barwny głos doszedł ją zza pleców. – Piękna, nie było mnie tylko półtora tygodnia, a Ty już odcinasz się od świata. – Mary-Kate z przymrużonymi oczyma od stóp do głowy zmierzyła Chloé. – Wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia.
  • Nie spałam. – Odebrała dwie filiżanki i idąc ostrożnie, ustawiła je na okrągłym stoliku. – Nie mogę usnąć, kiedy jego nie ma, to silniejsze ode mnie.
  • Tęsknisz.. – Spojrzała na nią ze zrozumieniem, zatapiając wargi muśnięte szminką w kolorze fuksji w mlecznej pianie. Bezpretensjonalna, jak zawsze, pomyślała Chloé. – Nie możesz tak żyć, być tak zależną od niego i usychać z tęsknoty, kiedy Cię opuszcza. Miłość powinna uskrzydlać Cię każdego dnia, a najzwyklejsza myśl o nim, wspomnienia i słowa powinny być tym, co Cię rozgrzeje, gdy jego nie będzie.
  • Łatwo powiedzieć. – Mruknęła, spoglądając na ludzi w oddali.
  • Myślisz, że jeśli rzadko przywiązuję się do mężczyzny, nie odczuwam tęsknoty? – Zaśmiała się, a Chloé wyczuła ironię w jej głosie. – W moim życiu przewinęło się wielu mężczyzn, niektórzy z nich pozostali w mojej pamięci, inni przepadli w otchłani zapomnienia. Ale wciąż nie było żadnego, który by mną zawładnął, rozpalił mnie do gorączki i sprawił, że każda myśl o nim wywoływałaby spazmy rozkoszy. – Oblizała srebrną łyżeczkę. – Ale to nie znaczy, że nie tęsknię za prawdziwą miłością, że Ci jej nie zazdroszczę, bo nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym mieć kogoś, przy kim się obudzę, kto mnie pokocha, za kim będę mogła tęsknić i czekać na powrót. Jestem tylko kobietą, słabość mamy we krwi. – Szepnęła konspiracyjnie, jakby nie chciała, by ktoś prócz nich usłyszał jeszcze te słowa. A później uśmiechnęła się i przeczesała palcami złote pukle włosów. - Sęk w tym, by nie dać sobą zawładnąć.
  • Wiem, ja wiem...
  • Och, Chloé. - Westchnęła, spoglądając na przyjaciółkę.
Chloé zawsze marzyła, by wyróżniać się z tłumu. I wyróżniała się, na swój, indywidualny sposób. Długie włosy w kolorze apetycznej czekolady, pomimo wielu jej modlitw, wciąż kręciły się przy końcówkach, dlatego tak często upinała je w wysokiego koka, z którego frywolnie wydostawały się pojedyncze pasma. Czarne, zamszowe pantofle zastępowała brokatowymi balerinami, które w świetle kwietniowego słońca mieniły się tysiącem barw, a kuse sukienki – swetrami z kaszmiru, w rozmaite wzory. Mary-Kate wiedziała, że to właśnie ona. Bujająca w chmurach, delikatna i choć uwięziona w miłości, tak wolna duchem. Tak bardzo, jak tylko można.

  • Jeśli mnie zdradzi? - Wciągnęła powietrze. Te ciężkie, wyważone słowa od dłuższego czasu nie dawały jej spokoju.
  • Wtedy dasz mu powód, by tego żałował.

Z początku zastanawiała się, co słowo powód, może oznaczać w ustach Mary-Kate. Ustach pełnych, muśniętych pomadką Chanel. Miała plan, wiedziała to. Jej oczy błyszczały równie mocno, jak wtedy, gdy za połowę ceny kupowała wymarzoną sukienkę hiszpańskiej Zary. Szła szybko, kokieteryjnie falowała biodrami, a obcasy jej szpilek rytmicznie uderzały o szklaną podłogę. Dokładnie w tamtym momencie Chloé dziękowała w myślach temu, kto wynalazł płaskie podeszwy.

Pięć godzin później siedziała w pustym mieszkaniu, na wiklinowym fotelu, wyłożonym owczym kożuchem i kątem oka, nieco nieśmiało, spoglądała na ciężkie torby, których nie zdążyła jeszcze rozpakować. Rumieniła się, gdy wyobraźnia płatała jej złośliwe figle i podsuwała obrazy, które niekoniecznie chciała odpychać.

Próbuję przypomnieć sobie tamten dzień, gdzieś w środku listopada, już ciemnym wieczorem, kiedy padał siarczysty deszcz, a my zdążyliśmy się przed nim schować w zaciszu Twojego mieszkania. Pamiętasz?

Przeprosiłeś mnie za nieumyte naczynia i ubrania, porozrzucane wszędzie, z których ulatniał się zapach Twojego dezodorantu. A później zapytałeś, czy napiję się kawy i nie czekając na moją odpowiedź, przyniosłeś ją w dwóch identycznych, porcelanowych kubkach. Usiedliśmy na starej, zamszowej kanapie. Sprężyny zaskrzypiały pod naszym ciężarem, a ja... nawet przez gruby materiał swetra czułam ciepło Twojej odsłoniętej skóry przedramion. Na jej tle biegła żyła, a ja miałam ochotę obrysować jej kształt opuszkiem palca, kiedy tak do mnie mówiłeś, głosem niskim i ochrypłym. I te usta także chciałam dotknąć bezwstydnie. Spić z nich tę ostatnią kroplę kawy końcówką swojego języka. Pozwoliłbyś mi tak zgrzeszyć?

*

22:47
Czesała mokre włosy, przeglądając się w lustrze. Na białej komodzie paliły się świecie, a zapach wanilii ciążył w powietrzu. Chciała uchylić okno i kiedy wstała, odsuwając burgundowi pufę, głos Lany del Rey zasygnalizował nadchodzące połączenie. Wiedziała, kto dzwonił.

  • Obudziłem Cię? – Uśmiechnęła się, zapadając w morzu poduszek.
  • Nie, Nathan. – Zagryzła wargę, słuchając jego spokojnego oddechu. – Nie spałam. Prawdę mówiąc… bez Ciebie ciężko mi się zasypia.
  • Kochanie… - Przeciągnął nisko, a jego głos rozpłynął się w dźwięku tętniącego miasta. – Jeszcze tylko siedem dni i obiecuję – Ściszył ton. – Obiecuję, że zaniosę Cię do łóżka i będziesz moja, tylko moja.
  • Zapamiętam. – Westchnęła, pozwalając opaść ciężkim powiekom. Kiedy słuchała, jak mówił, jej ciało powoli zanurzało się w błogości i ukojeniu, a to ciepło w jego słowach rozluźniało napięte mięśnie. – Jak Londyn?
  • Ogromny, nie da się tego opisać. Wspaniała architektura, wielonarodowy tłum i małe kawiarnie, pachnące świeżo mieloną kawą i muffinami. Polubiłabyś Londyn, to miasto nigdy nie zasypia, a Ty przecież lubisz hałas, bo wtedy nie czujesz się samotna.

Teraz się czuję. Pomyślała. Nie musiała tego mówić, on wiedział.

  • Tęsknię. – Westchnął. Usłyszała brzdęk zapalniczki i mimowolnie zobaczyła go z papierosem w ustach, zarostem na szyi i włosami, targanymi przez wiatr.
  • Ja też.

Istniały słowa, które zalegały na końcówce języka. Musiała zagryźć malinowe wargi, zacisnąć alabastrową dłoń na brzegu prześcieradła, by nie pozwolić im wypłynąć. Nie chciała poruszać tego tematu, niebezpiecznego, jak lubiła nazywać go w swojej głowie.

Londyn, w tym samym czasie.

Stał w oddali. Palił papierosa, oddychał głęboko i tylko czasami spoglądał za siebie, na grupę przyjaciół, z którymi w wolnej chwili cieszył się miastem. To był jego moment wytchnienia, praca połączona z przyjemnością, co wcześniej uważał za nieistniejące. A jednak.

Tęsknił za nią i odruchowo zaciskał dłoń, schowaną w kieszeni skórzanej ramoneski. Wieczór był chłodny, zbyt chłodny jak na kwiecień i żałował, że nie wziął szalu, choć Chloé wielokrotnie ukradkiem próbowała schować go pod koszulami w jego walizce. Chloé, Chloé. Jego mała Chloé, która zasypiała teraz samotnie, pomyślał.

Pamiętam tamten dzień. Chowałaś nogę pod czarną pończochą, pocierając stopą o stopę, kiedy nie wiedziałaś, co jeszcze możesz powiedzieć. Zagryzałaś dolną wargę, gdy intensywnie nad czymś myślałaś i mrużyłaś oczy w wąskie szparki, kiedy chciałaś wyglądać groźnie. Ale Ty byłaś słodka, tak słodka, że przez chwilę zastanawiałem się, czy robisz mi to specjalnie. Ale czy można byś słodkim z premedytacją?

Ty byłaś.

Kiedy przemierzałaś długość pokoju, a materiał wrzosowego swetra odkrywał Twój nagi obojczyk i kiedy z rumieńcem na twarzy szybko go zasłaniałaś, jakbyś się bała, że zobaczę coś więcej niż skrawek błękitnego stanika. Byłaś taka okrutna nie pozwalając mi się nasycić. Okrutna, kiedy spuszczałaś nieśmiało wzrok, by zaraz podnieś go ponownie, trzepocząc długimi rzęsami i spojrzeń na mnie tak, że dostawałem nagłych napadów duszności. Mówiłem, że to przez papierosy. Kłamałem.

Pamiętam ten dzień.
Wspięłaś się na palce, kiedy schowałem Cię w swoich ramionach i powiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Popatrzyłaś na mnie z uśmiechem, a ja zastanawiałem się czy wiesz, że chcę Cię pocałować, czy to ten moment, który mogę nazywać początkiem.

Och, Chloé.